Rozdział VII

CZY BRAĆ UDZIAŁ W PARLAMENTACH BURŻUAZYJNYCH?

Niemieccy „lewicowi” komuniści z największym lekceważeniem - i z największą lekkomyślnością - odpowiadają na to pytanie przecząco. Ich argumenty? Widzieliśmy je w przytoczonej wyżej cytacie:

„…z całą stanowczością odrzucić wszelki powrót do historycznie i politycznie przeżytych form walki parlamentarnej”…

Powiedzenie pretensjonalne do śmieszności i wyraźnie mylne. „Powrót” do parlamentaryzmu I Czy może w Niemczech już istnieje Republika Radziecka? Zdaje się, że nie! Jakże można tedy mówić o „powrocie”? Czyż to nie czczy frazes?

Parlamentaryzm stał się „historycznie przeżyty”. Jest to słuszne, jeśli chodzi o propagandę. Lecz każdy wie, że od tego do praktycznego przezwyciężenia go jest jeszcze bardzo daleko. Kapitalizm już przed wielu dziesiątkami lat można było - i to z zupełną słusznością - ogłosić za „historycznie przeżyty”, lecz bynajmniej nie usuwa to konieczności bardzo długiej i bardzo uporczywej walki na gruncie kapitalizmu. Parlamentaryzm jest „historycznie przeżyty” w światowym sensie historycznym, tzn. skończyła się epoka parlamentaryzmu burżuazyjnego, zaczęła się epoka dyktatury proletariatu. To jest bezsporne. Ale światowa skala historyczna mierzy się dziesiątkami lat. 10-20 lat wcześniej czy później, to z punktu widzenia skali światowo-historycznej nie stanowi różnicy, to z punktu widzenia dziejów świata jest drobiazgiem, którego nie można nawet w przybliżeniu brać pod uwagę. Ale właśnie dlatego w kwestii praktycznej polityki powoływać się na skalę światowo-historyczną jest najbardziej krzyczącym fałszem teoretycznym.

„Politycznie przeżyty” parlamentaryzm? To zgoła co innego. Jeśliby to było słuszne, stanowisko „lewicowców” byłoby mocne.

Lecz trzeba tego dowieść za pomocą najgruntowniejszej analizy, a „lewicowcy” nie umieją nawet wziąć się do niej. W „tezach o parlamentaryzmie”, wydrukowanych w Nr 1 „Biuletynu Tymczasowego Biura Amsterdamskiego Międzynarodówki Komunistycznej” („Bulletin of the Provisional Bureau in Amsterdam of the Communist International”, February 1920) i wyraźnie reprezentujących kierunek holendersko-lewicowy albo lewicowo-holenderski, analiza, jak zobaczymy, jest również nic nie warta.

Po pierwsze. Niemieccy „lewicowcy”, jak wiadomo, jeszcze w styczniu 1919 roku uważali parlamentaryzm za „politycznie przeżyty „, wbrew zdaniu tak wybitnych kierowników politycznych, jak Róża Luksemburg i Karol Liebknecht. Wiadomo, że „lewicowcy” omylili się. Już to jedno od razu i z gruntu obala twierdzenie, jakoby parlamentaryzm był „politycznie przeżyty”. „Lewicowcom” przypada w udziale obowiązek wykazania, czemu ich ówczesny bezsporny błąd teraz przestał być błędem. Nie przytaczają jednak ani cienia dowodu i przytoczyć nie mogą. Stosunek partii politycznej do jej błędów jest jednym z najważniejszych i najpewniejszych sprawdzianów powagi partii i rzeczywistego wykonywania przez nią swoich obowiązków wobec swej klasy i wobec mas pracujących. Otwarte przyznanie się do błędu, wykrycie jego przyczyn, zanalizowanie warunków, które go zrodziły, gruntowne omówienie środków naprawienia błędu - oto oznaka powagi partii, oto wykonanie przez nią swych obowiązków, oto - wychowywanie i szkolenie klasy, a następnie również mas. Nie wypełniając tego swojego obowiązku, nie przystępując z niezwykłą uwagą, starannością, ostrożnością do zbadania swego jawnego błędu, „lewicowcy” w Niemczech (i w Holandii) właśnie przez to składają dowód, że nie są partią klasy, lecz kółkiem, nie są partią mas, lecz grupą inteligentów i nielicznych robotników, nabierających najgorszych cech inteligenckich.

Po drugie. W tejże broszurze frankfurckiej grupy „lewicowców”, z której powyżej przytoczyliśmy szczegółowe cytaty, czytamy:

„…miliony robotników, idących jeszcze za polityką centrum” (katolickiej partii „Centrum”), „są kontrrewolucyjne. Proletariusze wiejscy formują legiony wojsk kontrrewolucyjnych” (str. 3 wymienionej wyżej broszury).

Wszystko wskazuje, że jest to powiedziane ze zbytnim rozmachem i przesadą. Ale przytoczony tu zasadniczy fakt jest bezsprzeczny i uznanie go przez „lewicowców” szczególnie jaskrawo świadczy o ich błędzie. Jakże można mówić, jakoby „parlamentaryzm był przeżyty politycznie”, jeżeli „miliony” i „legiony” proletariuszy nie tylko jeszcze są zwolennikami parlamentaryzmu w ogóle, lecz są nawet wręcz „kontrrewolucyjne” l? Rzecz jasna, że parlamentaryzm w Niemczech jeszcze nie jest przeżyty politycznie. Rzecz jasna, że „lewicowcy” w Niemczech uważali swe pragnienia, swoje stanowisko ideowo-polityczne za obiektywną rzeczywistość. Jest to dla rewolucjonistów najniebezpieczniejszym błędem. W Rosji, gdzie bezgranicznie dziki i okrutny ucisk caratu szczególnie długo i w szczególnie różnorodnych postaciach wytwarzał rewolucjonistów najrozmaitszego rodzaju, rewolucjonistów o zadziwiającym poświęceniu, entuzjazmie, bohaterstwie, sile woli - w Rosji szczególnie blisko obserwowaliśmy ten błąd rewolucjonistów, szczególnie uważnie badaliśmy, szczególnie dobrze go znamy i dlatego szczególnie wyraźnie go widzimy również u innych. Dla komunistów w Niemczech parlamentaryzm jest naturalnie „politycznie przeżyty”, lecz właśnie o to chodzi, by nie brać tego, co jest dla nas przeżyte, za przeżyte dla klasy, za przeżyte dla mas. Właśnie tu widzimy znów, że „lewicowcy” nie umieją rozważać, nie umieją postępować jak partia klasy, jak partia mas. Obowiązkiem waszym jest nie obniżać się do poziomu mas, do poziomu zacofanych warstw klasy. To nie ulega wątpliwości. Obowiązkiem waszym jest mówić im gorzką prawdę. Obowiązkiem waszym jest ich przesądy burżuazyjno-demokratyczne i parlamentarne nazywać przesądami. Ale jednocześnie obowiązkiem waszym jest trzeźwo obserwować rzeczywisty stan uświadomienia i przygotowania właśnie całej klasy (nie zaś tylko jej komunistycznej awangardy), właśnie ogółu ludu pracującego (nie zaś tylko jego czołowych ludzi).

Jeżeli nie tylko „miliony” i „legiony”, lecz chociażby po prostu dość znaczna mniejszość robotników przemysłowych idzie za katolickim klerem - robotników wiejskich za obszarnikami i kułakami (Grossbauern) - to stąd już niewątpliwie wynika, że parlamentaryzm w Niemczech jeszcze nie jest przeżyty politycznie, że udział w wyborach parlamentarnych i w walce na trybunie parlamentarnej jest obowiązujący dla partii rewolucyjnego proletariatu właśnie w tym celu, aby wychować zacofane warstwy swojej klasy, właśnie w tym celu, aby rozbudzić i oświecić nierozwinięte, zahukane, ciemne masy wiejskie. Póki nie macie sił do rozpędzenia parlamentu burżuazyjnego i wszelkich instytucji reakcyjnych innego typu, obowiązkiem waszym jest pracować wewnątrz ich właśnie dlatego, że tam są jeszcze robotnicy, ogłupieni przez klechów i przez odludzie wiejskie; w przeciwnym razie narażacie się na to, że staniecie się po prostu gadułami. Po trzecie. „Lewicowi” komuniści bardzo wiele dobrego mówią o nas, bolszewikach. Niekiedy ma się ochotę zawołać: oby mniej nas chwalili, a więcej wnikali w taktykę bolszewików, lepiej się z nią zaznajamiali! Uczestniczyliśmy w wyborach do rosyjskiego parlamentu burżuazyjnego, do Zgromadzenia Ustawodawczego, we wrześniu - listopadzie 1917 roku. Czy nasza taktyka była słuszna, czy nie? Jeżeli nie, trzeba jasno to powiedzieć i udowodnić; jest to-konieczne dla opracowania przez międzynarodowy komunizm słusznej taktyki. Jeżeli tak, to trzeba stąd wysnuć pewne wnioski. Rozumie się, że nie może być nawet mowy o porównywaniu warunków Rosji z warunkami Europy Zachodniej. Ale jeśli chodzi szczególnie o zagadnienie, co oznacza teza: „parlamentaryzm jest przeżyty politycznie”, to trzeba ściśle uwzględnić nasze doświadczenie, jeśli bowiem nie uwzględniamy konkretnego doświadczenia, podobne tezy zbyt łatwo przeobrażają się w czcze frazesy. Czy we wrześniu - listopadzie 1917 roku, my, bolszewicy rosyjscy, bardziej niż jacykolwiek komuniści zachodni nie mieliśmy prawa uważać, że w Rosji parlamentaryzm przeżył się politycznie? Oczywiście, że mieliśmy to prawo, bo przecież chodzi nie o to, czy od dawna czy też od niedawna istnieją parlamenty burżuazyjne, lecz o to, w jakim stopniu szerokie masy pracujące są gotowe (pod względem ideowym, politycznym, praktycznym) do przyjęcia ustroju radzieckiego i rozpędzenia (lub zezwolenia na rozpędzenie) parlamentu burżuazyjno-demokratycznego. Że w Rosji we wrześniu - listopadzie 1917 roku klasa robotnicza miast, żołnierze i chłopi byli z powodu szeregu specjalnych warunków wyjątkowo dobrze przygotowani do przyjęcia ustroju radzieckiego i rozpędzenia najbardziej demokratycznego parlamentu burżuazyjnego -jest to najzupełniej bezsprzeczny i całkowicie ustalony fakt historyczny. A jednak bolszewicy nie bojkotowali Zgromadzenia Ustawodawczego, lecz brali udział w wyborach i przed i po zdobyciu władzy politycznej przez proletariat. Że te wybory przyniosły niezwykle cenne (i ogromnie pożyteczne dla proletariatu) wyniki polityczne, tego, mam nadzieję, dowiodłem w wymienionym wyżej artykule, w którym szczegółowo rozpatrywałem dane o wyborach do Zgromadzenia Ustawodawczego w Rosji.

Wniosek stąd zupełnie niewątpliwy: zostało udowodnione, że nawet kilka tygodni przed zwycięstwem Republiki Radzieckiej, nawet po takim zwycięstwie, udział w parlamencie burżuazyjno-demokratycznym nie tylko nie szkodzi proletariatowi rewolucyjnemu, lecz ułatwia mu możność wykazania zacofanym masom, dlaczego takie parlamenty zasługują na rozpędzenie, ułatwia pomyślne ich rozpędzenie, ułatwia „polityczne wykorzenianie” parlamentaryzmu burżuazyjnego. Nie liczyć się z tym doświadczeniem i pretendować jednocześnie do przynależności do Międzynarodówki Komunistycznej, która powinna międzynarodowo opracowywać swą taktykę (nie jako wąsko albo jednostronnie narodową, lecz właśnie jako taktykę międzynarodową) - znaczy to popełniać najpoważniejszy błąd i właśnie dopuszczać się odstępstwa od internacjonalizmu w czynach, uznając go w słowach.

Spójrzmy teraz na „holendersko-lewicowe” argumenty na rzecz niebrania udziału w parlamentach. Oto przekład (z angielskiego) najważniejszej z wyżej wymienionych tez „holenderskich”, tezy 4-ej:

"Kiedy kapitalistyczny system wytwarzania załamał się i społeczeństwo znajduje się w stanie rewolucji, działalność parlamentarna stopniowo traci znaczenie w porównaniu z działalnością samych mas. Kiedy w tych warunkach parlament staje się ośrodkiem i organem kontrrewolucji, z drugiej zaś strony klasa robotnicza tworzy narzędzia swej władzy w postaci Rad - może się okazać nawet koniecznym wyrzeczenie się jakiegokolwiek bądź udziału w działalności parlamentarnej".

Pierwsze zdanie jest wyraźnie niesłuszne, gdyż akcja mas - na przykład wielki strajk - jest zawsze ważniejsza od działalności parlamentarnej, bynajmniej nie tylko w czasie rewolucji albo w sytuacji rewolucyjnej. Ten argument, wyraźnie nie dający się utrzymać, historycznie i politycznie błędny, wykazuje tylko szczególnie jaskrawo, że autorzy absolutnie nie uwzględniają ani ogólnoeuropejskiego (francuskiego przed rewolucjami w latach 1848, 1870, niemieckiego w latach 1878-1890 itp.), ani rosyjskiego (patrz wyżej) doświadczenia, dotyczącego doniosłości kojarzenia walki legalnej i nielegalnej. Sprawa ta ma niezmiernie ważne znaczenie zarówno w ogóle, jak w szczególności dlatego, że we wszystkich krajach cywilizowanych i przodujących szybko się zbliża czas, kiedy takie kojarzenie coraz bardziej się staje - po części już się stało - obowiązujące dla partii rewolucyjnego proletariatu wskutek narastania i zbliżania się wojny domowej proletariatu z burżuazją, wskutek potwornych prześladowań komunistów przez rządy republikańskie i w ogóle burżuazyjne, nie cofające się przed wszelakimi pogwałceniami legalności (jakże wymowny pod tym względem jest choćby przykład Ameryki) itd. Tej najważniejszej sprawy zupełnie nie zrozumieli Holendrzy i w ogóle lewicowcy.

Drugie zdanie jest, po pierwsze, niesłuszne historycznie. My, bolszewicy, uczestniczyliśmy w najbardziej kontrrewolucyjnych parlamentach i doświadczenie wykazało, że udział ten był nie tylko pożyteczny, ale i niezbędny dla partii rewolucyjnego proletariatu właśnie po pierwszej rewolucji burżuazyjnej w Rosji (1905) dla przygotowania drugiej rewolucji burżuazyjnej (II.1917), a następnie socjalistycznej (X.1917). Po drugie, zdanie to jest rażąco nielogiczne. Stąd, że parlament staje się organem i „ośrodkiem” kontrrewolucji (w rzeczywistości, mówiąc mimochodem, „ośrodkiem” nie był nigdy i nie może nim być),a robotnicy stwarzają narzędzia swej władzy w postaci Rad, stąd wynika, że robotnicy powinni się przygotowywać - przygotowywać pod względem ideowym, politycznym i technicznym - do walki Rad przeciwko parlamentowi, do rozpędzenia parlamentu przez Rady. Ale bynajmniej nie wynika stąd, by takie rozpędzenie było utrudnione, albo by nie było ułatwione przez obecność opozycji radzieckiej wewnątrz kontrrewolucyjnego parlamentu. W czasie naszej zwycięskiej walki z Denikinem i Kołczakiem ani razu nie zauważyliśmy, aby istnienie w ich szeregach radzieckiej, proletariackiej opozycji było bez znaczenia dla naszych zwycięstw. Wiemy doskonale, że rozpędzenie przez nas Zgromadzenia Ustawodawczego 5.1.1918 r. było nie utrudnione, lecz ułatwione wskutek tego, że wewnątrz rozpędzanego kontrrewolucyjnego Zgromadzenia Ustawodawczego istniała opozycja, stojąca na stanowisku Rad - konsekwentna, bolszewicka, i niekonsekwentna, lewicowo-eserowska. Autorzy rozpatrywanej tezy uwikłali się całkowicie i zapomnieli o doświadczeniu szeregu- jeżeli nie wszystkich - rewolucyj, świadczącym o tym, jak szczególnie pożyteczne jest w czasie rewolucji kojarzenie akcji masowej na zewnątrz reakcyjnego parlamentu z opozycją, sympatyzującą z rewolucją (jeszcze zaś lepiej: z opozycją popierającą wprost rewolucję) wewnątrz tego parlamentu. Holendrzy i w ogóle „lewicowcy” rozumują tu jak doktrynerzy rewolucji, którzy nigdy nie brali udziału w prawdziwej rewolucji, albo nie wnikali w historię rewolucji, albo też naiwnie przyjmują subiektywne „odrzucanie” określonej reakcyjnej instytucji za rzeczywiste jej zburzenie, dokonane wspólnymi siłami szeregu czynników obiektywnych.

Najpewniejszy środek zdyskredytowania nowej politycznej (i nie tylko politycznej) idei i zaszkodzenia jej polega na tym, że w imię jej obrony doprowadza się ją do absurdu. Wszelką bowiem prawdę, jeżeli ją uczynić „nadmierną” (jak mówił Dietz-gen-ojciec), jeżeli posługiwać się nią przesadnie, jeżeli ją rozszerzyć poza granice jej rzeczywistego zastosowania, można doprowadzić do absurdu, i nieuchronnie nawet przeobraża się ona w absurd we wspomnianych warunkach. Właśnie taką niedźwiedzią przysługę wyświadczają holenderscy i niemieccy lewicowcy nowej prawdzie o przewadze władzy Radzieckiej nad burżuazyjno-demokratycznymi parlamentami. Rozumie się, kto by zaczął w ogóle głosić po dawnemu, że wyrzeczenie się udziału w parlamentach burżuazyjnych jest niedopuszczalne w żadnych warunkach, ten nie miałby racji. Nie mogę tu podejmować prób sformułowania warunków, w jakich bojkot jest pożyteczny, bo zadanie tego artykułu jest znacznie skromniejsze: uwzględnić doświadczenie rosyjskie w związku z pewnymi aktualnymi kwestiami międzynarodowej taktyki komunistycznej. Doświadczenie rosyjskie dało nam jedno - pomyślne i trafne (1905 r.), drugie - błędne (1906 r.) zastosowanie bojkotu przez bolszewików. Analizując pierwszy z tych wypadków, widzimy, co następuje: udało się nie dopuścić do zwołania reakcyjnego parlamentu przez reakcyjną władzę w takich okolicznościach, kiedy z wyjątkową szybkością narastała pozaparlamentarna (w szczególności strajkowa) rewolucyjna akcja mas, kiedy żadna warstwa proletariatu i chłopstwa nie mogła udzielić jakiegokolwiek poparcia władzy reakcyjnej, kiedy rewolucyjny proletariat zapewniał sobie wpływ na szerokie, zacofane masy walką strajkową i ruchem agrarnym. Jest zupełnie oczywiste, że to doświadczenie nie da się zastosować do dzisiejszych warunków europejskich. Jest również zupełnie oczywiste - na podstawie wyłuszczonych wyżej argumentów - że obrona chociażby warunkowa przez Holendrów i „lewicowców” wyrzeczenia się udziału w parlamentach jest z gruntu błędna i szkodliwa dla sprawy rewolucyjnego proletariatu.

W Europie Zachodniej i w Ameryce parlament stał się szczególnie nienawistnym dla czołowych rewolucjonistów spośród klasy robotniczej. To nie ulega wątpliwości. Jest to zupełnie zrozumiałe, ponieważ trudno sobie wyobrazić coś bardziej nikczemnego, podłego, zdradzieckiego, niż postępowanie olbrzymiej większości posłów socjalistycznych i socjaldemokratycznych w parlamentach w czasie wojny i po jej ukończeniu. Ale poddawać się temu nastrojowi przy rozstrzyganiu kwestii, jak należy walczyć z ogólnie uznanym złem, byłoby nie tylko nierozsądne, lecz wprost występne. W wielu krajach Europy Zachodniej nastroje rewolucyjne są obecnie, rzec można, „nowością” albo „rzadkością”, na którą czekano zbyt długo, daremnie i z niecierpliwością, i może dlatego tak łatwo ulega się tym nastrojom. Naturalnie, bez rewolucyjnych nastrojów w masach, bez warunków, sprzyjających wzrostowi takich nastrojów, taktyka rewolucyjna nie może się przeobrazić w czyn, lecz zbyt długotrwałe, zbyt ciężkie i krwawe doświadczenie w Rosji przekonało nas o tej prawdzie, że nie wolno budować taktyki rewolucyjnej wyłącznie tylko na rewolucyjnych nastrojach. Taktyka powinna być oparta na trzeźwym, ściśle obiektywnym uwzględnieniu wszystkich sił klasowych danego państwa (i otaczających je państw oraz wszystkich państw w skali światowej), a także na uwzględnianiu doświadczenia ruchów rewolucyjnych. Wyrazić swoją „rewolucyjność” tylko przez wymyślanie pod adresem oportunizmu parlamentarnego, tylko przez wyrzekanie się udziału w parlamentach jest rzeczą bardzo łatwą, lecz właśnie dlatego, że to jest zbyt łatwe, nie jest to rozwiązanie trudnego, bardzo trudnego zadania. Stworzyć istotnie rewolucyjną frakcję parlamentarną w europejskich parlamentach jest o wiele trudniej niż w Rosji. Oczywiście. Ale jest to tylko częściowy wyraz tej ogólnej prawdy, że w konkretnej, historycznie niezwykle oryginalnej sytuacji 1917 roku, łatwo było w Rosji rozpocząć rewolucję socjalistyczną, gdy tymczasem prowadzić ją dalej i doprowadzić do końca będzie Rosji trudniej, niż krajom europejskim. Już na początku roku 1918 wypadło mi wskazywać na tę okoliczność, a dwuletnie doświadczenie późniejsze w zupełności potwierdziło słuszność tego poglądu. Takich specyficznych warunków, jak: 1) możność połączenia przewrotu radzieckiego z zakończeniem dzięki niemu wojny imperialistycznej, która niesłychanie wyczerpała robotników i chłopów; 2) możność wykorzystania na pewien czas śmiertelnej walki dwóch potężnych w skali światowej grup drapieżców imperialistycznych, które nie mogły się połączyć przeciwko wrogowi radzieckiemu; 3) możność przetrwania stosunkowo długotrwałej wojny domowej, po części dzięki olbrzymiemu obszarowi kraju i kiepskiej komunikacji; 4) istnienie wśród chłopstwa tak głębokiego burżuazyjno-demokratycznego ruchu rewolucyjnego, że partia proletariatu przejęła rewolucyjne żądania od partii chłopów (eserowców, partii w swej większości skrajnie wrogiej bolszewizmowi) i od razu urzeczywistniła je dzięki zdobyciu władzy politycznej przez proletariat - takich specyficznych warunków nie ma teraz w Europie Zachodniej i powtórzenie się takich lub podobnych warunków nie jest zbyt łatwe. Oto dlaczego, między innymi - oprócz szeregu pozostałych przyczyn - Europie Zachodniej jest trudniej niż nam rozpocząć rewolucję socjalistyczną. Próbować „ominąć” tę trudność, „przeskakując” przez trudną sprawę wykorzystania parlamentów reakcyjnych dla celów rewolucyjnych - to najzwyklejsza dziecinada. Chcecie stworzyć nowe społeczeństwo? a boicie się trudności stworzenia dobrej frakcji parlamentarnej z wiernych, oddanych, bohaterskich komunistów w reakcyjnym parlamencie! Czyż to nie dziecinada? Jeżeli Karol Liebknecht w Niemczech i Z. Höglund w Szwecji umieli nawet bez masowego poparcia z dołu dać wzór istotnie rewolucyjnego wykorzystania parlamentów reakcyjnych, to czyż szybko wzrastająca masowa partia rewolucyjna, w warunkach rozczarowania powojennego i rozjątrzenia mas, nie jest w stanie wykuć sobie frakcji komunistycznej w najgorszych parlamentach?! Właśnie dlatego, że zacofane masy robotników i - bardziej jeszcze - drobnych chłopów w Europie Zachodniej są o wiele silniej, niż w Rosji, przeniknięte przesądami burżuazyjno-demokratycznymi i parlamentarnymi, właśnie dlatego tylko od wewnątrz takich instytucji, jak burżuazyjne parlamenty, mogą (i powinni) komuniści prowadzić długotrwałą, uporczywą, nie cofającą się przed żadnymi trudnościami walkę, polegającą na demaskowaniu, rozpraszaniu, przezwyciężaniu tych przesądów. Niemieccy „lewicowcy” uskarżają się na złych „przywódców” swej partii i wpadają w rozpacz, dochodząc do śmiesznego „negowania” „przywódców”. Ale w warunkach, kiedy często wypada ukrywać „przywódców” w podziemiu, wyrobienie dobrych, pewnych, wypróbowanych, cieszących się autorytetem „przywódców” jest sprawą szczególnie trudną, i nie można skutecznie przezwyciężyć tych trudności, nie kojarząc pracy legalnej i nielegalnej, nie wypróbowując przywódców”, między innymi również na arenie parlamentarnej. Krytykę -^ i to najbardziej ostrą, bezwzględną, nieubłaganą krytykę - należy kierować nie przeciwko parlamentaryzmowi lub działalności parlamentarnej, lecz przeciwko tym przywódcom, którzy nie potrafią -jeszcze bardziej przeciwko tym, którzy nie chcą - wykorzystać wyborów parlamentarnych i trybuny parlamentarnej w sposób rewolucyjny, komunistyczny. Tylko taka krytyka, połączona, oczywiście, z przepędzeniem nieodpowiednich przywódców i zastąpieniem ich odpowiednimi - będzie pożyteczną i owocną pracą rewolucyjną, jednocześnie tak wychowującą zarówno „przywódców”, ażeby byli godni klasy robotniczej i mas pracujących - jak i masy, ażeby się nauczyły trafnie orientować w sytuacji politycznej i pojmować często nader skomplikowane i zawikłane zadania, które z tej sytuacji wynikają4.

Rozdział VIII: „Żadnych kompromisów”?

Powrót do spisu treści